Lumino Bootstrap 4.0 Columns

MANDALA / SPEKTAKLE

 

Image

THE SISTERS...

/…/ Stark and incisive with an Eastern European flavour of absurdity.
THE HERALD

/…/ Peppered with wit and staged with economical beauty and invention.
THE GUARDIAN

/…/ Performed with winning charm nad healthy irreverence.
THE INDEPENDENT

/…/ They have the unique ability to conjure a laugh out of the most trite remark through sheer skill of emphasis and timing.
THE STAGE

/…/ The assembled cast breath life and vitality into the performance, which coupled with the striking set makes for cruelly compelling and mesmerising piece.
TRIPLE F

/…/ This is a stunning piece of theatre. Its not odd, its original, interesting, and the acting is superb. This is a most for everyone, especially those who think the do not like a Chekhov.
WOKINGHAM TIMES

 

Partytura Sadowskiego wydobywa wewnętrzne obrazy tych pięciu kobiet za pomocą jednego definiującego je gestu, słowa lub sposobu zachowania, które powtarzane stają się kluczem. Nie ma wiec tu sekwencyjności zdarzeń, jest rytm, geometria uczuć, choreografia istnienia, ekstrakt życia. Wszystko to stwarza osobny rodzaj teatralnej ekspresji, odrębną poetykę teatralną. Katarzyna Deszcz precyzyjnie operuje teatralnym skrótem. Niemal z matematyczną dokładnością buduje konstrukcję tego świata, która nadaje spójność i przejrzystość obrazom. Każdy gest ma swoje metrum, jest skrótem i uogólnieniem, metaforą i elipsą. Rytm wyznaczony miarowym stukaniem krążącej wokół swego światła Maszy (Helena Anderson) podporządkowuje sobie całkowicie resztę tej rzeczywistości - milczenie przerywane synkopami nerwowego chichotania Iriny (Emma Bernard), wahadłowy, nieznaczny ruch głowy Olgi (Grainne Byrne), długo, w skupieniu przyglądającej się swoim dłoniom... To krążenie Maszy staje się stopniowo wzorem struktury całości. Wszelkie działania zaczynają wpisywać się w koło. Każdy gest jest podobny, podobne są dni, lata, powtarzające się dekady. Życie zamyka się w cyrkularności czasu. Muzyka spektaklu zdaje się krążyć wokół jednego tematu wykorzystując powtarzalność muzycznych refrenów. Drugi akt w naturalny sposób staje się powtórzeniem pierwszego do momentu, kiedy bunt Iriny potężnie potężnie zachwiej tym światem (wspaniała scena z rozkołysanymi lampami). Ale po buncie szybko przychodzi uspokojenie i pogodzenie, bo są to także elementarne figury kompozycji. Kiedy czas zatoczy kolejne koło, Anfisa zamknie finał teatralnego obrzędu, a aktorki ze śmiechem zaczną opuszczać scenę, powstrzyma je Irina swym wahaniem, oczekiwaniem na coś, niemym pytanie o pojedynek Barona. Bo jest jeszcze coś co dopełnia życie. Śmierć. Wdziera się ze swoją realnością w ten zamknięty świat psychicznej iluzji. Krzyk Iriny rodzi się już z nieznośnego, prawie fizycznego bólu. Przeraża nawet aktorki. Bo nie można go ujarzmić, powstrzymać, powtórzyć, nie jest z ich rzeczywistości - wykreowanej, teatralnej. Bo śmierci nie można powtórzyć. Śmierć jest poza rzeczywistością. Sama jest realnością. Wiele pieknych scen tego przedstawienia zostaje w pamięci: "pojedynek" Olgi i Nataszy, jak próba rozpisana na punktacje gestów; wzruszające wyznania Maszy zza szklanych drzwi; migotliwość świateł w ich szybach, zdradzających niewidoczne drżenie Iriny w czasie jej monologu. Są również momenty zabawne, jako że prawda o ludzkich zmaganiach graniczy często z absurdem, tragikomedią lub karykaturą. Publiczność śmieszą drobne gesty, powtarzane czynności, irracjonalne dialogi. Bawi ją reakcja sióstr na wnoszony przez Anfisą samowar lub wspaniałe wejścia Nataszy (Jan Pearson), z jej stałym , dublowanym wygłaszaniem fraz tekstu. Ten prosty zabieg trafnie oddaje jej nieśmiałość i zakompleksienie, które później przerodzą się w agresję i okrucieństwo. To trudne przedstawienie dla brytyjskiej publiczności i trudne dla aktorek. Same przyznają, że rzadko im się zdarza grać wbrew racjonalizmowi gestów, przeciw logice zdarzeń, odejść od tradycyjnej konwencji teatralnej. Musiały się bardziej uczyć "być" niż "grać", wyczuwać temperaturę wzajemnej obecności, zaistnieć w naturalny sposób w spowolnionym rytmie i ogromnym napięciu, potęgowanym przez drgnienie najmniejszego mięśnia. Jednocześnie trzeba było całkowicie poddać się logice innej formy, precyzyjnie wyznaczonym sekwencjom ruchu. Prace nad "The Sisters" aktorki traktowały jak ryzykowny eksperyment. Ryzykowny, bo sukces mierzy się tutaj popularnością przedstawienia, frekwencją publiczności. Rzadko niepokoi się widza, zamiast mu schlebiać... "The Sisters" zdobyły jednak publiczność i znaczne zainteresowanie krytyków. Oprócz wielu analiz i uwag o szczególnej aurze przedstawienia, powtarzały się pytania o mężczyzn ze sztuki Czechowa. Jak można by ich określić, jakim gestem zdefiniować...Bo przecież istnieją oni w tym przedstawieniu. Tak dalece, na ile istnieją dla kobiet. Zamykają się w abstrakcji - i nie trzeba ich fizycznej obecności by mówić o narodzinach i śmierci, miłości i cierpieniu, o stabilizacji lub choćby nadziei na wyjazd do Moskwy. Więcej jakoś nie mieści się w tym ekstrakcie życia. Małgorzata Szum, TEATR