Cd.
Przedstawienie Stowarzyszenia Mandala przełamuje nasze uodpornienie na absurd. Wskazuje dotkliwie, że dopiero spojrzenie na kogoś, komu jest gorzej i trudniej pozwala zrozumieć, w którym miejscu jesteśmy. Może bardziej potrzebujemy dziś Bułgarii niż Anglii? Przez dziesięciolecia polscy artyści żyli za pan brat z rzeczywistością absurdalną. Umieli nie tylko w niej przetrwać, ale i tworzyć. Teatr czerpał inspiracje z absurdu codziennego życia, uczył widzów jego mechanizmów. Ale cały czas tęsknił do normalności, gdy będzie można mówić o tym, co naprawdę ważne i prawdziwe. Kiedy normalność wreszcie nastała, reżyserzy, dramaturdzy i aktorzy odetchnęli z ulgą, sięgając po tematy spychane dotąd na drugi plan. Mówiąc w uproszczeniu, analizę relacji człowiek - świat zastąpiło badanie układu: człowiek i jego wnętrze albo człowiek wobec innych ludzi. Absurd postrzegany jako walor rzeczywistości jakby rozpłynął się w powietrzu. W postaci zredukowanej do łatwego szyderstwa i obyczajowej kpiny, przypisanego na zawsze do minionej epoki. Polski artysta przyzwyczaił się już do normalności, ale wciąż nie zadał pytania, czym ona jest. I jacy jesteśmy my, jak reagujemy na nowy świat. Dopiero spektakl krakowskiego Stowarzyszenia Mandala, zrealizowany na podstawie dramatu "Pomiędzy" napisanego przez Andrzeja Sadowskiego, nadrabia tę wstydliwą zaległość. W latach 90. Sadowski - aktor, performer i reżyser intensywnie pracował za granicą. Prowadził warsztaty w portugalskiej szkole teatralnej, w Turcji przygotowywał spektakle o policyjnej przemocy, w Anglii adaptował Gombrowicza. Ze swoim teatrem objechał wiele bałkańskich festiwali. Przez kilka lat był zawsze gdzieś "pomiędzy". Oddalenie od kraju, znajomość realiów Wschodu i Zachodu pomogło mu w spojrzeniu na świat "po-absurdalnv". Do teko celu potrzebował jednak dwóch filtrów: formy dramatycznej i scenerii fabularnej. Zainspirowała go popularna w Anglii, a u nas prawie nieznana, konwencja stand up comedy. Akcję sztuki zaś umieścił w Bułgarii. SENS W CHAOSIE Stand up comedy, czyli inaczej komedia monologowa, jest stopem kilku scenicznych stylistyk, łączących elementy wysokie i niskie, tragizm i błazenadę. Nie zawsze bywa monodramem. Ma dużo wspólnego z występem artysty-performera i kabaretowym monologiem. Narrator komedii monologowej w minimalnej scenografii - najczęściej aktorowi pomagają tylko mikrofon i reflektor opowiada jakąś bardzo zawikłaną historię. W opowieści liczy się błyskotliwość dygresji, umiejętność długotrwałego utrzymywania uwagi widza, zaskakiwania go pułapkami fabularnymi. Stand up comedy jest próbą uchwycenia na gorąco jakiegokolwiek sensu w chaosie, jakim jest rzeczywistość. Sadowski rozwiązał z jej pomocą także problem swego istnienia w przestrzeni scenicznej jako reżysera i wykonawcy jednocześnie. W "Pomiędzy" wchodzi na scenę jako prywatna osoba i opowiada o tym, co zdarzyło się lub mogło mu się zdarzyć naprawdę podczas podróży do Bułgarii. Stand up comedy w jego wydaniu zbliża się prawie do formuły teatru verite, w którym prawdziwi ludzie przedstawiają na scenie historie swojego życia. Emocje i fakty są autentyczne. Ale Sadowski nie dąży do spowiedzi: bardziej interesują go słowne fajerwerki, pośród dowcipów ukrywa się temat serio. Gadanie bohatera uzupełnia w spektaklu o sceny dramatyczne z udziałem pary aktorów. Część tekstu improwizuje. Dzieli przestrzeń na trzy strefy. Lewa strona to pokoik w Sofii, gdzie spotykamy Elenę (Hanna Bieluszko) i Zlatka (Jerzy Światłoń). Pośrodku sceny powieszono biały ekran, na którym wyświetlane są obrazki z londyńskiego metra. Wreszcie po prawej stoi łysy brodacz w pomiętym brązowym prochowcu, trajkoczący coś do nas bez opamiętania - czyli sam Sadowski. Bo w "Pomiędzy" ważne staje się także i to, kim jest ten, kto opowiada. Osobowość Sadowskiego, artystyfanfarona, zawadiaki i bon-vivanta, uwielbiającego groteskowe prowokacje, przydaje jego relacji kolejną niepokojącą furtkę. I rzeczywiście - wciągnięci do środka opowieści, zasłuchani, śmiejemy się, bo nie wiadomo, co mamy z nią zrobić innego.
PĘTLA ZE SŁÓW
Historia, którą relacjonuje narrator, ma charakter zgoła sensacyjny. Reżyser teatralny, Polak prowadzący w Londynie warsztaty aktorskie, na prośbę przyjaciela Anglika wyrusza z misją sprowadzenia z Bułgarii jego znajomej artystki, Eleny, która ma tam poważne problemy: straciła pracę w teatrze, żyje w trudnym związku ze zgorzkniałym, zawistnym mężczyzną. Sadowski przystępuje beztrosko do wykonania zadania. Śmieszy go kraj, do którego się wybiera, bo na każdym kroku można tam napotkać relikty komunistycznego myślenia, od którego już przecież odwykł - czuje się Europejczykiem pełną gębą. Tak oto polski artysta-nieudacznik zostaje posłańcem między Wschodem i Zachodem. Jednak jego zadanie wcale nie okazuje się łatwe. Sadowski wikła się w absurdalne sytuacje, styka z najróżniejszymi kombinatorami, z największym trudem omija pułapki odmiennego obyczaju. Zamiast Eleny, z ledwością udaje mu się uratować samego siebie. Splot zbiegów okoliczności, których jest ofiarą, ujawnia prawdziwą naturę tylko z pozoru komicznego świata. W Bułgarii nic nie działa tak jak w Europie, inna jest logika społecznego myślenia, nawet czas płynie inaczej. Przygody bohatera coraz mniej śmieszą, stają się rozpaczliwe i groźne. Za każdym razem kiedy Sadowski, usiłując się skontaktować z Eleną, dzwoni do niej do domu, ktoś podnosi i zaraz odkłada słuchawkę. A wtedy błazen, zdający nam relację z chybionej wyprawy ratunkowej, orientuje się powolutku, że los kazał mu rozwikłać tragedię. W "Pomiędzy" Sadowski przemierza setki kilometrów między Bułgarią, Serbią i Macedonią, lecz w istocie kręci się w kółko. Jego monolog rozwija się po spirali, natłok zdarzeń potwierdza raz po raz ich złowieszczą powtarzalność. Samolot - taksówka - hotel - telefon - taksówka samolot - telefon. Jeszcze raz to samo, jeszcze raz i jeszcze. Opowieść o absurdalnych wyczynach bohatera nie daje ulgi, śmiech nie ubarwia wspomnień. Przeciwnie - jest tak, jakby narrator zakładał sobie na szyję pętlę ze słów. Kiedyś artysta na styku prawdziwego życia z absurdem opierał twórczość, dziś z zetknięcia normalności z absurdalnym życiem rodzi się tylko przerażenie twierdzi Sadowski. Po jego powrocie do Londynu okazało się, że kobieta, do której nie dotarł, popełniła samobójstwo. Narrator jest bezradny, nigdy się nie dowie się, jak było naprawdę, czy ocaliłby Elenę, gdyby tylko potrafił ją odnaleźć. Więcej - nie będzie umiał nawet wyjaśnić, dlaczego nie udało mu się z nią spotkać. Zapamięta tylko przejmującą ciszę w słuchawce: z tej ciszy narodził się tekst i przedstawienie o tym, jak przechodzimy nieświadomi wobec czyjegoś nieszczęścia. Wcale nie dlatego, że jesteśmy nieczuli. Ono po prostu leży gdzieś poza tymi kategoriami, do których już przywykliśmy. DWA ŚWIATY Po co polskiemu artyście Bułgaria? "Pomiędzy" nie zostało zamierzone jako historia o niemożliwości porozumienia między mieszkańcami wschodniej i zachodniej Europy. Już bardziej byłby to traktat o naszej amnezji. Podróż, o której opowiada Sadowski, nie jest podróżą do skansenu, ale powrotem do nas samych, do rzeczywistości, w której żyliśmy 15 czy nawet 10 lat temu. Wychowany w jednym absurdzie, bohater, z którym utożsamiamy się natychmiast, zderza się nagle z absurdem jeszcze potężniejszym, bo nie usprawiedliwionym już głupotą systemu politycznego. I jest wobec niego bezbronny, gdyż okazuje się, jak rychło zapominamy o naszych niedawnych strategiach przetrwania. Reżyser pokazuje, że to my teraz i tutaj jesteśmy "pomiędzy". Świat się zmienił i my się zmieniliśmy. Sadowski ujawnia polską odległość od Wschodu i Zachodu. Naszą nową "normalność", która oznacza teraz tylko tyle, że nadal nie jesteśmy ani tu, ani tam. Wystarczy krok w tamtą stronę, na Zachód i już nic nie można zrozumieć z uwikłań i cierpienia ludzi Wschodu. Sadowski trafnie uchwycił zmianę naszej mentalności. Oto uwierzyliśmy, że wszystko wokół nas ma swój cel i porządek, życie płynie wprawdzie nerwowym, lecz przewidywalnym giełdowym rytmem, po bessie jest hossa, po hossie bessa. Przestaliśmy się dziwić światu. Ale to oddalenie od tego, co kiedyś nazywaliśmy absurdem, coś jednak nam dało: uwikłani w lawiny paradoksów, nie zauważaliśmy takich cichutkich tragedii jak tragedia Eleny. Jej śmierć jeszcze niedawno mogła być przecież uznana za coś zwyczajnie "normalnego", niczym powszechna danina spłacana mechanizmowi, który nami kierował. la przełamuje nasze uodpornienie na absurd. Wskazuje dotkliwie, że dopiero spojrzenie na kogoś, komu jest gorzej i trudniej, pozwala nam zrozumieć, w którym miejscu jesteśmy. Może bardziej potrzebujemy dziś Bułgarii niż Anglii? Nie wiem, czy polscy artyści powinni cieszyć się, że jest "normalnie", czy jednak czegoś żałować. Sadowski też nie wie. Absurd był w końcu dla naszej małości jakimś usprawiedliwieniem.
Łukasz Drewniak / TYGODNIK POWSZECHNY